28 września 2015 roku troje uczniów udało się w odwiedziny do Pani Leokadii Brunarskiej, 94-letniej mieszkanki Dzierżoniowa, która czasy II wojny światowej spędziła w Poznaniu.
Wspomnienia Pani Leokadii
Urodziłam się w Praszce 1 stycznia 1921 roku, miałam dwoje rodzeństwa – siostrę i brata. Mama zmarła gdy miałam siedem lat, brat – trzy latka, a siostra – 14 lat. Tata po pierwszej wojnie światowej chciał pracować w straży granicznej, jednakże ze względu na wadę wzroku (krótkowidz) nie został przyjęty i wyjechał do pracy do Francji. Gdy mama zmarła w 1928 roku tata był we Francji i zostaliśmy sami - moja starsza siostra zajmowała się nami. Tato wrócił w 1932 roku wraz z macochą, która pochodziła z Poznania i dlatego przeprowadziliśmy się wszyscy do Poznania.
Nigdy nie zapomnę pierwszych dni II wojny światowej. Przed wojną w Poznaniu mieszkało dużo Niemców i wielu przyjeżdżało do naszego miasta. Głęboko w pamięć zapadły mi sceny jak Niemcy łapczywie jedli, przykładowo kiełbasę jedli rękami, czego wcześniej nie widziałam w Polsce, wyglądali na bardzo głodnych. Wiem, że przed wojną w Niemczech był głód. Widziałam jak Niemcy w Poznaniu przygotowywali się do wojny. Przez cały rok 1939 czuło się, że będzie wojna, ludzie o wojnie mówili, tylko nikt nie przypuszczał, że będzie to aż tak straszna wojna. Wszyscy mieli nadzieję, że jeśli wojna wybuchnie to szybko się skończy i że Francja i Wielka Brytania przyjdą nam z pomocą. Jako osiemnastolatka również liczyłam na wojnę błyskawiczną, krótkotrwałą. W całym mieście mówiło się o wojnie, było straszne napięcie i niepewność.
Pamiętam jak przez kilka dni we wrześniu 1939 roku Poznań był bombardowany a potem było wejście wojsk niemieckich – to było straszne przeżycie. Po wkroczeniu Niemcy spędzili wszystkich mieszkańców i dokonali spisu, podczas którego każdy musiał powiedzieć jakiej jest narodowości i jakiego wyznania.
Mój brat został schwytany w łapance. Po prostu wyszedł z domu i już nie wrócił, długo nie wiedzieliśmy co się z nim stało. Został wywieziony na roboty do Niemiec do Kassel. Po długim czasie milczenia, ponieważ nie mógł poinformować rodziny gdzie jest, wysłał nam kartkę, że żyje. Do Polski już nigdy nie wrócił, bo nie zgadzał się na władze komunistyczne w powojennej Polsce.
Głęboko w pamięci zapadł mi moment zburzenia pomnika Chrystusa Króla w Poznaniu, którego Niemcy na moich oczach dokonali we wrześniu 1939 roku. Przed wojną przed pomnikiem odbywały się uroczystości państwowe i przemarsze studentów. Było to miejsce spotkań patriotycznych. Jestem oburzona, że do dnia dzisiejszego ten pomnik nie został odbudowany.
Moja rodzina była rodziną patriotyczną, u nas w domu wisiały portrety Kościuszki i Pułaskiego oraz Matki Bożej. Tata opowiadał nam o swoich przeżyciach wojennym z I wojny światowej i z wojny 1920 roku z sowietami. Ja przed wojna należałam do KSM (Katolickie Stowarzyszenie młodzieży) i wartości patriotyczne były i są dla mnie bardzo ważne. Przed wojną w szkołach od pierwszej klasy dzieci były uczone patriotyzmu, że po Bogu najważniejsza jest Ojczyzna.
W czasie wojny pracowałam w Zakładach Cegielskiego, najpierw na tokarce, przy produkcji nakrętek amunicyjnych. Jak się toczyło to była woda burowa i trzeba był pilnować, aby stale ciekła aby nakrętki się nie zahartowały, a ja je wszystkie zahartowałam. Bardzo się bałam konsekwencji takiej sytuacji. Zostałam wyrzucona z tej pracy, i karnie przeniesiona na gwinciarki. Ze względu na słaby stan zdrowia i omdlenia miałam problem z utrzymaniem jakiejkolwiek pracy. Przez jakiś czas pracowałam w hartowni, aby w końcu trafić do kuchni. Chciałam pomóc pani u której mieszkałam , która bardzo głodowała i pewnego razu spróbowałam wynieść dwa jajka z kuchni, w biustonoszu. Kiedy wychodziłam z kuchni, jajka wypadły i wtedy myślałam, że to już ostatnie dni mojego życia.
Pracowałam również w Warsztatach Kolejowych. Pracowałam 12 godzin dziennie, od szóstej rano do szóstej wieczorem. Wynagrodzenie za wykonywaną pracę było niewystarczające aby za to przeżyć. Na żywność były kartki. Chleb dostawaliśmy raz na tydzień, ten chleb był robiony z brukwi i marchwi i małej ilości zboża, był okropny jak i całe dostępne wtedy dla Polaków jedzenie. Bardzo głodowałam w czasie wojny, bardzo pragnęłam chleba. Niemcy mieli dobry chleb, nawet biały chleb jedli. Niemcy bardzo źle traktowali Polaków. Przykładowo, gdy Niemiec szedł chodnikiem to Polacy musieli schodzić mu z drogi. Była godzina policyjna, po której Polacy nie mogli poruszać się po mieście. Kościoły były zamknięte. Polacy nie mieli możliwości obchodzenia świąt kościelnych.
Moja siostra mieszkała w Toruniu, jej mąż był nauczycielem i w czasie wojny przenieśli się do Warszawy, gdzie Niemcy w 1941 roku aresztowali mojego szwagra podczas łapanki i wysłali go do obozu śmierci w Oświęcimiu. Został zamordowany w 1942 roku. Moja siostra całą wojnę ukrywała się i już ponownie nie wyszła za mąż. Gdy jej mąż był w obozie, miała nadzieję, że można go uratować i jakoś wyciągnąć z obozu. Niestety, jej starania nic nie dały. Gdy jej mąż został aresztowany, siostra była w ciąży, niestety wskutek silnych przeżyć, poroniła i straciła dziecko.
Po wojnie, nie mając mieszkania, ani bliskiego kontaktu z rodziną, dowiedziałam się, że na Dolnym Śląsku mogę dostać mieszkanie i pracę. Do Pieszyc przyjechałam na początku 1947 roku, ponieważ mieszkała tutaj już moja dalsza rodzina.
Życie w powojennym Dzierżoniowie było bardzo trudne – musieliśmy odgruzować ulice, całe miasto. Na początku dostałam pracę w Pieszycach w Zegarach, który na początku odgruzowywaliśmy. W czasie wojny w tym zakładzie była fabryka amunicji. Jak przyjechałam, to mój zakład nazywał się Fabryka Zapalników.
Do Dzierżoniowa przeprowadziłam się w 1952 roku, ponieważ dostałam mieszkanie, w którym mieszkam do dnia dzisiejszego. Ulica Kopernika (obecnie na niej znajduje się nasza szkoła) była położona dużo niżej niż obecnie. Gdy przyjechałam do Dzierżoniowa to na ulicy Kopernika były domy ze słomianą strzechą i małymi okienkami.
Mieszkając w Dzierżoniowie, dojeżdżałam do pracy w Pieszycach. Dowozili nas samochodem ciężarowym , którym przewozili węgiel i można sobie wyobrazić jak wyglądaliśmy (śmiech). Woda w Dzierżoniowie była ruda i nie nadawała się do picia. Przywoziłam wodę w butelkach z Pieszyc, aby mieć co pić. Do prania trzeba było szukać praczki, bo nasza woda barwiła wszystkie ubrania.
Bardzo często słuchałam radia „Wolna Europa”, co w tamtych czasach było zakazane. W mieszkaniu miałam podsłuch w gniazdku na prąd, ponieważ pracowałam w zakładzie podległym Ministerstwu Obrony Narodowej. Radia słuchaliśmy w koszu na bieliznę, aby podsłuch tego nie wyłapał. Nie mogłam się przyznać, że mam rodzinę w Ameryce i brata w Anglii. Gdyby władze dowiedziały się o tym, to miałabym poważne kłopoty. Listy, które otrzymywałam od cioci, były otwierane i czytane.
Obowiązkiem każdego było uczestniczenie w pochodach z okazji 1 Maja i 22 Lipca pod groźbą potrącenia z pensji. Raz dałam się namówić koleżance i nie poszłam na pochód – w rezultacie tego nie dostałam premii i miałam kłopoty. Do partii nigdy się nie zapisałam, mimo że byłam namawiana. Często byłam proszona o pisanie na maszynie różnych dokumentów dla partii i musiałam dochować tajemnicy. Proponowano mi nawet lepszą pracę, ale się nie zgodziłam.
Mój mąż był ze Lwowa i również nie popierał władzy ludowej. Rodzina męża i on sam dużo przeżyli i on wyleczył mnie z zakusy przyjęcia oferty pracy od komunistów i z komunizmu w ogóle.
Ojciec mojego męża był budowlańcem, a mama była Żydówką, chociaż przed wyjściem za mąż przyjęła wiarę katolicką. Dlatego mama męża była bardzo prześladowana, a mojego męża w wieku 11 lat chcieli zabić. We Lwowie rodzice męża mieli duży staw i w czasie wojny hodowali tam ryby dla Niemców, byli potrzebnymi robotnikami i dlatego udało im się przeżyć. Teściową wywieźli ze Lwowa do Krakowa w trumnie za dużą łapówkę w złocie. Do końca wojny przebywała w Krakowie w jednym z zakonów. Prawdopodobnie cała rodzina mojej teściowej została zamordowana przez Niemców w czasie wojny - razem z siostrzenicą szukałyśmy śladów po rodzinie w Krakowie, ale nikogo nie udało nam się odnaleźć. Teść po wojnie również przyjechał do Krakowa, gdzie pracował.
Pani Leokadia przekazała nam bardzo cenną dla niej pamiątkę - wycinek z prasy informujący o Pomniku Chrystusa Króla w Poznaniu, pełna nazwa: Pomnik Wdzięczności Najświętszemu Serca Pana Jezusa w Poznaniu, nazywany także Pomnikiem Wdzięczności, wzniesiony za składki Wielkopolan jako wotum za odzyskanie niepodległości w 1918 roku. Pani Leokadia była świadkiem zniszczenia pomnika przez okupanta niemieckiego w 1939 roku. Odręcznie napisany komentarz "Pamiętam doskonale ten pomnik w Poznaniu. Tu odbierano przed wojną wszystkie defilady w Poznaniu. Często tu chodziłam, dla mnie bardzo miła pamiątka, szkoda, że tylko na gazetowym papierze."
I zdjęcie z archiwum:
Dzisiaj znajduje się tylko tablica pamiątkowa po pomniku.
W 2012 roku zawiązał się Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności, który planuje odbudować pomnik na setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę, czyli w 2018 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz