W czwartek 15 października gościliśmy w szkole p. Józefa Oleksiewicza, kapitana Wojska Polskiego, który opowiedział uczniom o czasach okupacji oraz o czasach Polski Ludowej, kiedy to był prześladowany za aktywny udział w działaniach Armii Krajowej.
Józef Oleksiewicz urodził się w Grybowie (powiat nowosądecki) w roku 1929. Podczas wojny wstąpił do oddziału partyzanckiego AK działającego na Nowosądecczyźnie. Złożył przyrzeczenie wojskowe i pełnił służbę jako łącznik. W tym czasie był dwukrotnie ranny. W 1944 r. jego oddział wszedł w skład I Pułku Strzelców Podhalańskich AK. Pan Józef opowiadał o warunkach życia jakie panowały podczas okupacji, o traktowaniu Polaków i Żydów przez niemieckiego okupanta.
Po wojnie pan Józef ukrywał się w lesie wraz z kolegami z oddziału AK. Został jednak aresztowany przez władze komunistyczne i od maja 1947 r. do czerwca 1950 r. był represjonowany i przebywał w więzieniu m.in. w Krakowie i Jaworze, gdzie był traktowany jak zdrajca i kolaborant. Miał szczęście przeżyć terror stalinowski i pod koniec lat 50 przybył na Dolny Śląsk. Był inwigilowany do roku 1976.
W 2011 r. Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, doceniając jego wkład w odzyskanie przez Polskę niepodległości, nadał mu stopień kapitana Wojska Polskiego.
Józef Oleksiewicz jest częstym gościem na lekcjach w SP 9. Interesująco opowiada o najnowszej historii Polski, której był naocznym świadkiem.
WSPOMNIENIA PANA JÓZEFA OLEKSIEWICZA
Przed wojną patriotyzm był bardzo powszechny w Polsce. Armia Krajowa szczególnie promowała zachowania patriotyczne. U nas w Grybowie całe rodziny należały do Armii Krajowej.
Niestety w czasie wojny byli i tacy, którzy donosili na Polaków do Niemców, po prostu sprzedawali Polaków. U nas była Granatowa Policja – pamiętam jak na jednym z policjantów został wykonany wyrok śmierci za znęcanie się nad Polakami i nad Żydami. Został zastrzelony w Nowym Sączu na ulicy zaraz po tym jak wysiadł z pociągu. Dobrze go pamiętam, ponieważ mieszkał niedaleko mojego rodzinnego domu.
W czasie wojny Niemcy nie mieli litości nad nikim. Pamiętam historię gdy stałem w kolejce po drożdże. Niemiec podszedł do nas i zaczął nas bić szpicrutą. Było ciepło i byliśmy na boso i w cienkich koszulkach – bardzo bolało. Najgorsze było to, że nie mogliśmy płakać.
W mojej rodzinie wszyscy działaliśmy w konspiracji. Mój najstarszy brat przed wojną był w Strzelcach, później w obronie narodowej, w 1939 roku brał udział w Kampanii Wrześniowej, kiedy to był ranny. Mój drugi brat był w Orlętach. Pilnowali torów, aby Niemcy ich nie podminowali. Ja byłem w harcerstwie.
U nas w domu był punkt zbiorczy. Ja do Armii Krajowej przystąpiłem w 1943 roku. W naszej stodole był magazyn broni, co odkryłem przypadkowo. Jak już wiedziałem o tym magazynie broni, to zostałem zaprzysiężony i zostałem łącznikiem. Bycie łącznikiem to była bardzo odpowiedzialna funkcja. Mieliśmy gorzej niż partyzanci w lesie, gdzie mieli broń. My, łącznicy byliśmy wysyłani w różne miejsca, często bardzo niebezpieczne, przenosiliśmy różne wiadomości. Gdy ktoś został złapany, to praktycznie nie miał szans. Groziło nie tylko bicie, ale również rozstrzelanie łącznie z całą rodziną. Będąc w partyzantce byłem dwukrotnie ranny – raz w głowę, drugim razem – w nogę. Na szczęście rany zagoiły się i mogłem dalej walczyć. Będąc w partyzantce miałem dwa pseudonimy „Malina” i „Groźny”.
Widziałem jak rozstrzeliwali Żydów – dwa razy po dziesięć osób. Później gdy Niemcy likwidowali Żydów to zamordowali ponad 300 osób.
W 1944 roku w naszych okolicach stanął front i pamiętam jak były robione straszne fortyfikacje. Niemcy bronili się pół roku, ale w końcu front został przerwany.
W naszych okolicach był zrzut żołnierzy cichociemnych z Anglii. Było to bardzo duże przedsięwzięcie, w którym z naszych brało udział około dwieście osób. Niemcy dowiedzieli się o tym i walki toczyły się przez trzy dni i w końcu musieliśmy się wycofać. Szczęśliwie z naszej strony nie było ofiar, ale niestety wtedy do zrzutu nie doszło. Doszło do niego w innym terminie.
Pamiętam lotników, którzy zostali zestrzeleni przez Niemców – dwóch przeżyło a trzeci zginął. Pomagaliśmy przerzucić tych dwóch na Zachód przez Austrię. Udało się – przeżyli. Po wojnie jeden z nich, Australijczyk, przyjechał podziękować za ocalenie życia.
W czasie wojny za jednego zabitego Niemca, Niemcy zabijali 10, 20 a nawet więcej Polaków. Dlatego walka z okupantem musiała być tak prowadzona, aby ludność cywilna jak najmniej ucierpiała.
Gdy front wschodni stanął na linii Jasło - Nowy Sącz, pamiętam jak codziennie szły transporty pociągiem osobowym do Niemiec z rannymi i z żołnierzami na urlop. We wiosce Ptaszkowa, na stacji kolejowej wszystkie pociągi były sprawdzane, czy hamulce dobrze działają, ponieważ pociągi jeździły tam po bardzo górzystym terenie. Polscy kolejarze uszkodzili hamulce w pociągu, który odjechał z niemieckimi żołnierzami. Według planu pociąg miał jechać linią, którą jechali pracownicy do pracy. Kolejarze chcąc uniknąć śmierci Polaków, przestawili pociąg z uszkodzonymi hamulcami na boczny tor. Rozpędzony pociąg wykoleił się i zginęło dużo Niemców – pomocnik maszynisty i maszynista (Polacy) zdołali wyskoczyć z pociągu. Po tym zdarzeniu Niemcy stwierdzili, że to był wypadek i żadni polscy cywile nie ucierpieli.
Życie w czasie wojny było bardzo trudne, a działanie w konspiracji niosło za sobą duże niebezpieczeństwo. Pamiętam jak Niemcy rozstrzelani jednego łącznika, który szedł na umówione spotkanie na cmentarzu, ale spóźnił się i była już godzina policyjna. Gdy szedł ulicą, zauważył go patrol niemiecki. On zaczął uciekać między domami, Niemcy strzelili i zabili go. Niemcy nie dowiedzieli się kim on był – udało się zatuszować jego działalność konspiracyjną.
Po wojnie, gdy weszła Armia Czerwona, zaczęły się aresztowania żołnierzy Armii Krajowej. Jeden z członków mojej rodziny otrzymał wyrok 25 lat pozbawienia wolności i został wywieziony do Związku Radzieckiego. Wypuścili go w 1956 lub w 1957 roku. Mój dowódca Paszek, pseudonim Kmicic zdołał uciec z transportu na wschód i wrócił, aby nas ostrzec, że będą masowe aresztowania. Dlatego wróciliśmy do lasu. W lesie byłem do 1947 roku, do czasu ogłoszenia amnestii. Nasz oddział liczył 120 ludzi. Wtedy byłem w stopniu kaprala, dowodziłem drużyną. Moim powojennym dowódcą był Salwa.
Podczas ujawniania się w 1947 roku usłyszeliśmy, że byliśmy sługusami reakcjonistów. Zostałem aresztowany w maju 1947 roku i wywieziony do Tarnowa, gdzie w piwnicach Urzędu Bezpieczeństwa byłem torturowany. W Tarnowie dwa miesiące byłem więziony w celi pojedynczej. Potem przewieźli mnie do Krakowa na Montelupich – dostałem wyrok trzy lata więzienia. Po dwóch latach wyszedłem na warunkowym zwolnieniu. Po dwóch tygodniach na wolności, ponownie byłem aresztowany. Uciekłem z posterunku, ale niestety było ślisko i poślizgnąłem się, skręciłem nogę i zostałem złapany. Zawieźli mnie do Krakowa na komendę wojewódzką UB i oskarżony zostałem o szpiegostwo, co wtedy równało się karze śmierci. Byliśmy sądzeni z dekretu i minimalny wyrok to 5 lat. Żeby dostać mniejszy wyrok, to trzeba było mieć dużo szczęścia. Ja to szczęście miałem. Miesiąc byłem na wojewódzkiej, potem znów w więzieniu na Montelupich, a później przewieziono mnie do więzienia do Jaworzna, gdzie wcześniej byli więzieni Ukraińcy. Ich wywieźli, a ja w pierwszym transporcie Polaków byłem tam przywieziony – było nas 90 więźniów. Tam były druty kolczaste pod napięciem. Strażnicy zastrzelili dwóch więźniów – Polaków. Ciężko pracowaliśmy – 25 dag chleba na cały dzień, czarna kawa, a obiad – śmierdzące ryba i kapusta. Do dzisiaj nie mogę jeść ryby. Komendantem obozu był Żyd. Jeżeli ktoś się dostał do niego do raportu, to było pewne, że czeka go karcer. W więzieniu nie mogłem mieć widzeń, nie mogłem otrzymywać paczek od bliskich, ponieważ byłem szczególnie niebezpieczny. Wyszedłem z więzienia w 1950 roku i od razu wyjechałem na ziemie odzyskane na Dolny Śląsk, gdzie mieszkam do dnia dzisiejszego. Kilka razy byłem wzywany na komendę wojewódzką UB we Wrocławiu. Zostałem dwukrotnie powołany do wojska na ćwiczenia i byłem chemikiem zwiadowcą, co oznaczało, że w razie ataku atomowego, byłbym wysłany na pierwszą linię i skazany na największe promieniowanie. Na szczęście do takiego ataku nie doszło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz