Strony

Spotkanie z p. Teresą Błaszczyk

6 kwietnia 2016 roku p.Teresa Błaszczyk (ur. 22 marca 1934 roku) odwiedziła naszą szkołę, aby opowiedzieć o swoich wojennych przeżyciach:



21 września 2015 roku odwiedziła nas babcia jednej z uczennic naszej szkoły, p. Teresa Błaszczyk, która wojnę spędziła we Lwowie. Pani Teresa ze łzami w oczach opowiedziała nam o swoich przeżyciach z czasów II wojny światowej.

Opowieść Teresy Błaszczyk o dzieciństwie w czasie wojny

Gdzie mieszkała Pani w chwili wybuchu wojny?
Przed wojną mieszkałam we Lwowie. We Lwowie mieszkałam przy ul. 1 Maja, a później przy ul. Mickiewicza. Czym zajmowali się Pani rodzice? Moja mama pracowała w urzędzie miasta we Lwowie, a tato pracował w Związku Kółek Rolnych we Lwowie, a ja pomagałam w domu (w tamtych czasach czymś normalnym była pomoc dzieci w domu).
Czy pamięta Pani swój dom i jego okolice?
Mieszkaliśmy na przedmieściach Lwowa, niedaleko dworca kolejowego (około 0,5 km). Był on piękny, piętrowy. Często jeździły tam pociągi towarowe oraz osobowe. Pamiętam, że na naszej ulicy było pięć rodzin polskich na 75 numerów. U nas na drzwiach Ukraińcy zawsze pisali „Lachy za San” i rodzice zdecydowali o wyjeździe i czekali tylko na odpowiedni moment.
Czy pamięta Pani pierwsze dni wojny?
Gdy zaczęła się II wojna światowa i pierwsze naloty byłam razem z siostrą w domu, a rodziców nie było z nami. Często widziałyśmy jak samoloty bombardują miasto. Pamiętam, że w pobliżu naszego domu znajdowały się tzw. pola bułgarskie, na których uprawiano warzywa i właśnie na te pola niemieckie samoloty zrzucały przepiękne zabawki np. koniki na biegunach, lalki. Spora grupa moim koleżanek i kolegów pobiegła po nie. Okazało się, że były to miny i wszystkie dzieci zginęły w strasznych okolicznościach. (płacz Pani Teresy, która przyznała, że przy każdym opowiadaniu tego zdarzenia nie może powstrzymać łez bo ma przed oczami żywy obraz tamtych wydarzeń, w których zginęło większość jej koleżanek i kolegów). Po wejściu Sowietów zaczęłam chodzić do szkoły. Do pierwszej klasy chodziłam do szkoły oddalonej od domu 14 kilometrów. Do drugiej klasy miałam już bliżej, około 5 kilometrów. Uczyłam się trzech języków: polskiego, rosyjskiego i ukraińskiego. Taka byłam Polka (śmiech), że z polskiego miałam dobry, z ukraińskiego i rosyjskiego – bardzo dobry.

Czy była Pani świadkiem np. łapanek?
Tak, nie tylko byłam świadkiem ale byłam jedną ze złapanych przez gestapo osób. Było to w momencie, kiedy niosłam swojemu tacie jedzenie do pracy. Spora grupa osób została złapana, z których na niemiecką ciężarówkę zapakowano co dziesiątą osobę, w tym mnie. Miałam wtedy 5 lat. Wieźli nas za Łyczaków. Miałam dużo szczęścia, bo jadący ze mną na pewną śmierć ludzie wyrzucili mnie z jadącej ciężarówki do rowu aby ocalić mnie od śmierci z rąk niemieckich. Na szczęście udało się. Do domu wracałam dwa tygodnie. A jak Pani przeżyła te dwa tygodnie, co Pani jadła? Cieszyłam się, że żyję, a jadłam to co znalazłam w rowie, w sadzie. Gdy dotarłam do Lwowa i poznałam niektóre ulice to zapomniałam o głodzie i jak najszybciej chciałam dotrzeć do domu.
A czy w czasach wojny można było normalnie kupić jedzenie?
Głód był straszny. Pamiętam, że na wiosnę obierałam w mamą ziemniaki i tylko obierki sadziliśmy bo nie można było sobie pozwolić na posadzenie całych ziemniaków. Na szczęście z tych obierków za kilka miesięcy wyrosły ziemniaki, które udało się jeszcze zebrać. Były kartki za żywność np. trzy chleby na całą rodzinę na tydzień. To był czarny, kwaśny chleb. I trzeba wiedzieć, że za posiadanie żarna zabijano. Mieliśmy też kozę, którą pasłam i w ogóle wszystko robiłam w domu np. przewijałam brata, opiekowałam się nim itd. Bo wtedy pomoc w domu była czymś naturalnym.
Czy jest jeszcze jakieś zdarzenie, które utkwiło Pani w pamięci?
O, tak. Pamiętam dużo, a opowiem o dwóch zdarzeniach. Pamiętam, że poszłam do komórki po siano dla kozy i gdy wyciągałam je to swoją ręką zahaczyłam o czyjeś ciało. Okazało się, że był to chłopak, który uciekł z Wołynia, z rzezi. Tam Ukraińcy mordowali Polaków w okropny sposób np. nabijano ich na brony, język przybijano gwoździami do stołu, zamykano Polaków w stodołach, a następnie podpalano je. Ten chłopiec widział jak piłą do drewna Ukraińcy zarzynali całą jego rodzinę. On sam ukrył się pod cebrzykiem, szczęśliwie przeżył i dotarł aż do Lwowa. Gdy przypadkiem znalazłam go, był przemarznięty, wygłodzony, właściwie bez ubrania a jego ciało było pokryte czyrakami. Moi rodzice zaopiekowali się nim i po pewnym czasie oddali go do sierocińca prowadzonego przez siostry zakonne. Pamiętam też jak jechały transporty do obozów. Jeden z nich zatrzymał się i kobieta trzymająca dziecko na rękach chciała napić się wody, brudnej wody. Gestapowiec zabił ją a gdy leżała nieżywa jej dziecko rozdzierało jej ranę aby wydobyć kulę.
A w jaki sposób znalazła się Pani na Dolnym Śląsku?
Po zakończeniu wojny, 13 grudnia 1945 roku wyjechaliśmy ze Lwowa na zachód, do Polski. Jechaliśmy całą rodziną, razem z ciocią i wujkiem i dobytkiem, jaki mogliśmy zabrać, w tym z kozą i dwoma królikami. Pamiętam jak przyjechaliśmy do Przemyśla i tam po raz pierwszy od rozpoczęcia wojny usłyszeliśmy dzwony. Wszyscy Polacy, którzy to słyszeli po prostu płakali z radości. Najpierw dojechaliśmy do Opola. Było to Boże Narodzenie. Pamiętam okropną plagę szczurów, które biegały po pustych mieszkaniach, piwnicach, gdzie znajdowali się jeszcze nieżywi ludzie. W Opolu chodziłam do trzeciej klasy. Później rodzice dowiedzieli się, że bracia mamy mieszkają w Bielawie . Do Bielawy przyjechaliśmy w 1947 roku.
Czy Pani rodzina przeżyła wojnę?
Tak. Moi rodzice i moja najbliższa rodzina szczęśliwie przeżyła, a te wszystkie wydarzenia sprawiły, że zrozumiałam co jest w życiu najważniejsze.
Dziękujemy bardzo za podzielenie się z nami tymi bezcennymi wspomnieniami.




Poniżej zdjęcie p. Teresy z rodziną we Lwowie w 1938 roku przed pomnikiem Adama Mickiewicza.

Pomnik w całości:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz